Magia Świąt Bożego Narodzenia… w listopadzie

Pierwszą reklamę bożonarodzeniową w tym roku (magia świąt z Nutellą) zobaczyłam dokładnie 3 listopada. Chwilę później na Facebooku pojawił się wpis znajomej, że ona też już widziała, ale inną. I że jest w szoku. Jeszcze tego samego dnia kolejny znajomy udostępnił obrazek z następującymi słowami „Proszę w imieniu wszystkich Polaków wszelkie markety, firmy itp. o to, żeby wstrzymały się z reklamami świątecznymi chociaż do grudnia. Widząc reklamy na początku listopada cała świąteczna atmosfera przemija i znowu kolejne święta są do d*py. Udostępnij jeżeli popierasz tę prośbę.”. Pomijając już (moje ulubione) niewłaściwe użycie imiesłowu przysłówkowego (widząc reklamy atmosfera przemija) bardzo proszę o nie wyrażanie żadnych próśb w moim imieniu. A już na pewno nie takich, z którymi się nie zgadzam.

magia świąt

Z „wszelkimi marketami, firmami itp.” tak to już jest, że dzielą sobie one handlowy rok na bardzo przystępne części, którymi rządzą konkretne tematy.
I tak od początku stycznia reklamy karnawałowe przeplatają się z tymi o feriach zimowych. Na chwilkę następuje w tym przerwa na początku lutego, kiedy to pojawiają się wszechobecne serduszka związane z Walentynkami. Zaraz później wygaszana jest tematyka karnawałowa, a pojawia się ta powiązana z wiosną i wiosennymi porządkami – zarówno w domu jak i w ogrodzie. Kulminacją tego wątku jest sprzątanie przed kolejnymi świętami – Wielkanocą. W zależności od tego kiedy ona wypada, skomasowanych reklam jajeczno-wiosennych spodziewać się możemy już od drugiego tygodnia marca. Zaraz po majonezach, żurkach i środkach czyszczących zaczyna się przygotowywanie do sezonu grillowego, który oficjalnie rozpoczyna się 1 maja, a nieoficjalnie potrafi właśnie jeszcze w marcu. Po majówce nadal wszechobecne są kiełbaski i musztardy, ale do tego dochodzą wszelkiego rodzaju wycieczki i urlopy last minute oraz materiały budowlano-remontowe. Leniwie mija lato i dokładnie w połowie wakacji, 1 sierpnia, pojawia się nowy temat – witaj szkoło. Wrzesień i październik to po kolei pojawianie się artykułów ogrodniczych, środków przeciwko grypie i (ostatnie dwa tygodnie) zniczy przeplatanych dyniami. Od 3 listopada możemy się spodziewać rozpoczęcia sezonu bożonarodzeniowego. Cały grudzień to nachalne wyprzedaże samochodów z właśnie mijającego rocznika. A ostatni tydzień roku to tematyka sylwestrowa (fajerwerki, zabawy i kreacje na imprezy). A później znów styczeń…

To jest zasada znana w Polsce właściwie od pojawienia się w niej kapitalizmu. Co prawda na początku lat dziewięćdziesiątych było to mniej zauważalne, a ostatnio jest bardziej rozpowszechnione, ale tak czy inaczej takie są prawa rynku. Jest popyt – jest podaż. Nie ma popytu – trzeba go stworzyć, to proste. Jeśli przez supermarket przez tydzień przewija się x ludzi, to przez cztery tygodnie przewinie się ich więcej. A jeśli towary świąteczne będą prezentowane większej ilości ludzi, to się ich więcej sprzeda. To samo dotyczy reklam. Proste jak budowa cepa. Ale czy przez to znika magia świąt? Ależ skąd!

Przypominam sobie, jak rok temu jeden z dobrych znajomych na moim ukochanym Wazznecie popełnił tekst pod tytułem „Święta, święta i… wciąż listopad” (pozdrawiam Mariuszu!). Przeczytałam, pochwaliłam i nie zgodziłam się z treścią zupełnie. I nadal się z nią nie zgadzam. Bo widzicie, ja mam inne zdanie.
Uważam, że świąteczny nastrój, ta cała magia świąt, nie zależy od tego, co widzimy dookoła, tylko od tego, co czujemy w środku. Jeśli jesteśmy zadowoleni ze swojego życia, jeśli mamy dobry nastrój, jeśli dla nas szklanka jest do połowy pełna, to będziemy cieszyć się z oczekiwania na Boże Narodzenie już w listopadzie. Ucieszą nas wszechobecne błyszczące światełka, rozczulą reklamy pokazujące szczęśliwe rodziny piekące pierniczki, zachwycą leżące w każdym sklepie tony ozdób świątecznych. Jeśli jednak bliżej nam do Grincha, wszystko dookoła nas złości, a Święta kojarzą nam się głównie z rodzinnymi awanturami, to nawet 23 grudnia na celebrowanie będzie dla nas za wcześnie. Zdenerwuje nas śnieg, rozdrażnią świąteczne melodie, zirytuje widok wesołych ludzi.

Zatem to, jak zareagujemy widząc w listopadzie ubraną choinkę w sklepie, święcące wieczorami gwiazdy na latarniach pobliskiej ulicy czy kolejną reklamę tego, co można kupić dzieciom, zależy od nas. Nasza wewnętrzna magia świąt może sprawić, że będziemy czuli się cudownie przez całe dwa miesiące, z dnia na dzień coraz lepiej. Ale może też się okazać, że brak w nas tych czarów i będzie nas gniewało Boże Narodzenie… w samo Boże Narodzenie. Zatem czas nie ma tu nic do rzeczy. Szczególnie, jeśli spojrzymy wstecz.

Utarło się, że w kapitalizmie sezon świąteczny wyznacza, wspomniany już przeze mnie, handlowy podział roku. Im dłużej ten system jest w nas zakorzeniony, tym dalej od rzeczywistych świąt rozpoczyna się ich obchodzenie. Wiele osób czuje się tym oszukanych, ponieważ pamięta (lub słyszało) o Gwiazdce z lat 70 czy 80 , kiedy to nie było w sklepach nic, zatem naprawdę późno w domu pojawiały się te specjalne zapachy czy ozdoby. Nie było też tylu kanałów w telewizji, żeby zalewać nas falami reklam. Wtedy to atmosfera tworzyła się tuż przed Wigilią, kiedy udało się „załatwić” orzechy do ciasta, żywego karpia czy, przy wyjątkowym szczęściu, pomarańcze.

Ale cofnijmy się jeszcze bardziej. Do czasów, kiedy każde gospodarstwo domowe dbało o swoje zapasy przez cały rok. Kiedy to grzyby na świąteczną zupę zbierało się we wrześniu i bardzo specjalnie je przygotowywało do wykorzystania w grudniu. Kiedy dużo wcześniej wybierało się konkretną sztukę drobiu, która miała zagościć na świątecznym stole i zupełnie wyjątkowo dbało o ten przyszły świąteczny obiad. Kiedy ciasto na piernik rozrabiało się jeszcze w październiku, aby zdążyło dojrzeć. Kiedy w tym samym miesiącu wypiekało się pierniczki, aby, z początku twarde jak kamień, po kilku tygodniach przechowywania z jabłkami, nabrały miękkości i niepowtarzalnego aromatu. Kiedy na początku listopada sporządzało się w bardzo szczególny sposób kwas buraczany, podstawę przyszłego bożonarodzeniowego barszczu. Kiedy wytwarzanie ozdób na choinkę zajmowało dzieci na długo przed ubieraniem tego niezwykłego drzewka.
Wtedy to magia świąt bardzo wyprzedzała pierwszy śnieg. I narastała bardzo powoli w miarę jak upływały dni do grudnia. Był to proces naturalny, bo zgodnie z naturalnym rytmem świata się żyło.

Teraz faktycznie, jak pisze Mariusz, kolację wigilijną można by urządzić w zasadzie każdego dnia roku. I grzyby suszone są dostępne w każdym supermarkecie, i ryby najlepszej jakości na wyciągnięcie ręki, i barszczyk można przygotować z torebki w 30 sekund. I gdyby tak na to spojrzeć, to czary świąteczne znikają i nie zostaje nic poza zwykłym posiłkiem. Ale nie ma to nic wspólnego z tym czy naoglądamy się reklam z reniferami już w listopadzie czy nie. To nasze podejście do tematu stworzy (lub nie) tę wyjątkową atmosferę. Jeśli pozwolimy, aby sezon bożonarodzeniowy dotarł do nas zbyt intensywnie, jeśli weźmiemy do siebie ten nawał handlowy, jeśli nas przytłoczy mnogość ofert, to do faktycznej Gwiazdki będziemy już tym wszystkim zmęczeni. Ale jeśli, jak opisałam to wcześniej, pozwolimy się prowadzić naturalnemu biegowi czasu i będziemy dopuszczać do siebie świąteczny nastrój stopniowo, nikt nie da rady nam nic popsuć.

A przecież nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go. Nie o to chodzi, by była Wigilia przez dwa miesiące, ale o to, by nieśpiesznie się do niej przygotowywać i cieszyć się tym czasem. Magia świąt powoli wsączająca się w nasze serce podczas pieczenia pierników, spacerów na śniegu czy czytania książki podczas popijania grzańca – coś fantastycznego!

A poza tym jest i plus – jeśli wcześniej na spokojnie kupimy prezenty i załatwimy świąteczne sprawy, nie będą nas prześladować pod koniec grudnia i nie będziemy wszędzie pędzić na ostatnią chwilę. I wtedy naprawdę będziemy się rozkoszować duchem Bożego Narodzenia.