„Koty w worku” W. Kopaliński – recenzja

Bardzo długo zastanawiałam się czy podrzucać Wam recenzje starszych książek, które nadal są dla mnie jak ciekawostki. I mówiąc starszych nie mam na myśli tych z zeszłego roku, nie będących już nowościami.
Książka, którą jednak zdecydowałam się Wam zaprezentować, została wydana po raz pierwszy w 1993 roku, zatem 12 lat temu. Ale jest ze mną do dziś. I wiele razy do niej wracałam – jeśli nie fizycznie do jej stron, to na pewno do zawartości, która została mi w głowie.
Oto „Koty w worku, czyli z dziejów pojęć i rzeczy” Władysława Kopalińskiego.

koty_w_worku_1

Według słów samego autora, pojawiających się we wstępie, książka ta „to zbiór komentarzy do wyrazu, nazwy, wyrażenia lub przysłowia umieszczonego w ich tytule, a także gawęd na tematy historyczne, językowe, przyrodnicze, artystyczne, cywilizacyjne, gdzie opowieść toczy się swobodnie, zajmując się tymi lub owymi przejawami spraw oglądanych z tych lub owych punktów widzenia”.
Innymi słowy autor wybiera sobie jakieś słowo, wyrażenie czy zdanie i przyjemnie gawędzi sobie na jego temat (lub czasem na temat, który akurat mu się skojarzy z tematem właściwym). Przekazuje nam ciekawostki dotyczące najróżniejszych zagadnień – od jadłospisu człowieka pierwotnego, poprzez maszynę do pisania, hipochondrię, irlandzką katastrofę ziemniaczaną, aż do kaktusów. Co zatem idzie nie jest to żaden słownik, ani źródło wiedzy na jakiś sprecyzowany temat. Najpierw czytamy o syzyfowej pracy, a zaraz później o rymowance „ślimak ślimak wypuść rogi”. Kilka stron dalej coś o stonodze, panicznym strachu oraz sporze o cień osła. Taki wybór treści nie pozwala się znudzić lekturą lub jakąś konkretną tematyką. Autor skacze sobie z wątku na wątek jak wesolutka pszczółka z kwiatka na kwiatek. Aczkolwiek po głębszym zastanowieniu wiadomo, że i pisarz i pszczoła wykonali naprawdę dużo pracy.

koty_w_worku_2

Mnóstwo jest w tych tekstach wiadomości naukowych, jednak podane są one w zupełnie bezbolesny, a nawet przyjemny, sposób. Opowiadanie toczy się wartko i nawet nie zauważamy, że jakieś wiadomości trafiają do naszego umysłu. Co więcej, nie zdajemy sobie sprawy, że tam pozostały, do momentu, kiedy się przypomną. Doceniamy wtedy tak przyjazne źródło wiedzy. Ciekawostki, które poznaliśmy, wykorzystać można na przykład podczas towarzyskiej konwersacji („A czy wiedzieliście, że wiele sądów w Stanach Zjednoczonych nadal stosuje bardzo starą zasadę, że każdy pies ma prawo ugryźć jeden raz, a każdy następny atak na człowieka jest już karalny?”), albo nie poprzestać na uzyskanych informacjach i poszukać innych związanych z tematem (Wenus z Milo – „Czy fragment z tekstem o autorze naprawdę istniał? A jeśli tak, to czy naprawdę był częścią posągu? A co się stało z napisem o Hermesie i Heraklesie? Gdzie się podziały ręce? Czy podporucznik widział je rzeczywiście?”).

Książka ta może być swoistą odskocznią od aktualnie czytanego dzieła. Każda rzecz opisana jest w niej raczej krótko, od kilkunastu zdań do sześciu stron (a format książki, zatem i kartek jest niewielki). Zatem można jej poświęcić kilka minut, które akurat znalazły się na lekturę. Można wrócić do niej po roku i niczego się nie straci (zupełnie jak „Moda na Sukces”). Niczego nie trzeba czytać po raz kolejny, żeby móc przejść dalej. Ale można czytać wielokrotnie, jeśli chce się jakiś temat zgłębić. Dozwolone jest też oczywiście (z czego niegdyś zrobiłam sobie dobrą zabawę) wzięcie kilku tematów i sprawdzanie czy coś się w nich zmieniło (szczególnie nadają się takie kawałki jak „życie w kosmosie”, „iluzjonizm”, „warszawa” czy „nagroda Nobla”), czy coś zostało uaktualnione i czy może to, co było prawdą w 1993, obecnie okazuje się fałszem. Takie poszukiwania sprawiają, że trafiamy na kolejne ciekawostki, a te prowadzą do następnych i następnych. Zatem książka rozwija nas nie tylko tym, co sobą reprezentuje, ale też tym, co sami możemy odkryć.

Gawędziarski styl sprawia też, że samo dziełko przyjemnie się czyta po prostu tak. Nie dla wiadomości językowych czy historycznych, nie dla odkrycia czegoś nowego (lub starego). Czyta się to przyjemnie, bo każdy fragment ma bardzo silnie odciśniętą osobowość autora. A on pisze naprawdę przyjemnie. Bawi się słowem, językiem, swobodnie zmienia tematy nawet w ramach jednego miniprojektu, nawiązuje do innych fragmentów kultury. Po prostu gwarzy sobie to o tym to o tamtym, co sprawia, że czujemy się jakbyśmy prowadzili niezobowiązującą, lecz wartką, pogawędkę z kimś bardzo interesującym, kto ma szeroką wiedzę na wiele tematów. Osobiście lubię rozmawiać z takimi ludźmi, więc taka sympatia przeniosła się na tę książkę.

Podsumowując – polecam zarówno samego autora, którego jak sądzę przedstawiać nie muszę, jak i te konkretną pozycję w jego twórczości. Czyta się przyjemnie, w ramach relaksu, a później z miłym zaskoczeniem stwierdzamy, że większość wiadomości pozostała nam w umyśle. Tak powinny być pisane podręczniki!

Ogólna ocena bardzo wysoka:
„Koty w worku, czyli z dziejów pojęć i rzeczy”: 8/10


P.S. Przy realizacji wpisu nie ucierpiał żaden kot!


Recenzja ta ukaże się również na portalu Lubimyczytac.pl.