Poszukiwanie przodków, czyli strata czasu

Wróciłam w zeszłą niedzielę z wyjazdu na Mazury. To rodzinne strony mojego taty i to właśnie z nim pojechałam. Nie była to jednak zwykła wizyta u babci, ponieważ (między innymi) mieliśmy do spełnienia misję. Otóż jadąc w piątek w stronę miasta docelowego, planowaliśmy zatrzymać się w pełnej małej mieścinie, Z. Mieliśmy w ten sposób postawić kolejne kroki na drodze do odnalezienia naszych przodków. Okazuje się jednak, że całe to szukanie jest bezsensowną stratą czasu i w ogóle nie powinniśmy go nawet zaczynać.

przodków 1

Dawno temu, kiedy to związałam się z Mężczyzną, po jakiejś przypadkowej rozmowie postanowiliśmy zainteresować się historiami naszych rodzin. Rozważania zaczęły się oczywiście od rozrysowania na kartce drzewa genealogicznego, gdzie zaznaczyliśmy swoich rodziców i dziadków. Kiedy dodawaliśmy braci i siostry własne oraz rodzeństwo rodziców i dziadków… zaczęło nam brakować kartki. Postanowiliśmy zatem tworzyć je dalej na komputerze. Szybkie pytanie do Wujka Google i znaleźliśmy się na stronie moikrewni.pl (obecnie myheritage.pl). Ponieważ można tam zapraszać innych ludzi do współtworzenia drzewa, zrobiliśmy to. Niektórzy dostali link. W tym właśnie mój ojciec (no dobrze Joasiu, nie tylko mój!). Okazało się, że jest on miłośnikiem historii rodzinnych. W zasadzie to jednej konkretnej – historii naszego rodu. Od tamtego czasu poszukuje wszelkich informacji na temat ludzi noszących nasze nazwisko oraz wszystkich z nimi związanych.

Szczegółami nie będę Was raczyć, bo to zdecydowanie temat na oddzielna notkę, ale dotarliśmy do momentu, kiedy to musieliśmy przeszukać w Z. archiwum kościelne. Mieliśmy w nim nadzieję odszukać Wojciecha A. oraz wszelkie informacje o nim, jego żonie Annie oraz ich krewnych. Wojciech jest moim prapradziadkiem.
W miejscowości Z. odszukaliśmy zatem kościół, plebanię (zdjęcie plebanii powyżej i dobrze widzicie, wybudowana została w 1910 roku!) oraz księdza i wyłuszczyliśmy mu cel naszej wizyty. I wtedy usłyszeliśmy słowa, których zapewne długo nie zapomnimy: „A po co wam to?” Kiedy oboje popatrzyliśmy na księdza, jakbyśmy zobaczyli ducha, dodał: „No przecież to strata czasu?”.

Popatrzyłam na tatę – miał minę jakby właśnie przeszedł solidne mordobicie, w którym był głównym celem. Wcale się nie dziwiłam – całe jego poszukiwanie, cała pasja i wysiłek kilku lat – wszystko było najzwyczajniej stratą czasu. Tak po prostu.
Nasz rozmówca chyba wyczuł, że nie zrobił najlepszego wrażenia i zaczął się tłumaczyć, że nie tak miało to zabrzmieć, że chyba źle to ujął. Ale jak można to inaczej ująć? Albo co innego może oznaczać strata czasu? I my nie wiedzieliśmy jak zareagować, żeby nie było za ostro i ksiądz nie wiedział co powiedzieć, żeby nie zaplątać się bardziej. Wtedy mój ojciec odezwał się jednak i dalsza rozmowa wyglądała tak:

Tata: „Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że człowiek, który nie szanuje przeszłości, nie jest godzien żyć w przyszłości. Wie ksiądz kto to powiedział?”
Ksiądz (dumny z siebie): „Oczywiście, to Jan Paweł II.”
Tata: „Z całym szacunkiem do naszego papieża, to jednak słowa naszego Marszałka.”
Ksiądz: „Piłsudskiego? Ale Jan Paweł II też tak powiedział, o narodzie.”
Tata: „Tak.”
(Ja oczywiście nie mogłam się powstrzymać i wtrąciłam swoje trzy grosze)
Ja: „A przecież naród to my. Każdy z nas tworzy naród. A kiedy każdy z nas, jako jednostka, będzie znał swoją historię, to będziemy ją znali jako naród.”

Obaj uznali widać temat za wyczerpany, bo nie dodali nic więcej. Skutek był taki, że ksiądz z nieco większym entuzjazmem postanowił nam pomóc i poinformował gdzie możemy odszukać dokumenty, które nas interesują (bo nie było ich w Z.).

Cóż mogę dodać od siebie do tej sytuacji?
Po pierwsze małe wyjaśnienie.
Słowa naszego Marszałka brzmiały dokładnie tak: „Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości ani prawa do przyszłości.”
A słowa naszego świętego papieża są następujące: „Naród, który nie zna swojej przyszłości, umiera i nie buduje przyszłości.”.
A po drugie coś ode mnie. Sama niewiele interesowałam się historią własnej rodziny ze względu na jej skomplikowane relacje. Ale im głębiej w to wchodzę, tym bardziej mnie to wciąga, jest coraz bardziej interesujące. A im trudniejsze, tym większą satysfakcję sprawia.

Taki przykład.
Od dłuższego czasu (według moich informacji jakieś 12 lat) tata poszukuje informacji o pewnym zdjęciu – daty zrobienia, miejsca, ludzi na nim. Fotografia przedstawia grupę chłopców i księdza na tle ściany budowli. Ojciec rozpoznał swojego tatę (a mojego dziadka) i… to wszystko. Ze względu na obecność księdza obstawiał, że to uwiecznienie Pierwszej Komunii.
Dzięki poszukiwaniom, odnajdywaniu żyjących krewnych i zmarłych przodków, rozmowom i czasem szalonym decyzjom o wyjazdach, dotarliśmy do J., miejscowości, w której mieszka stryjeczny brat mojego dziadka, Franciszek. Zapytany o to zdjęcie powiedział od razu, bez zastanowienia: „A toż to ksiądz S., nasza komunia, tu o niedaleko, w Z.!”. Szczerze mówiąc, ja wtedy poczułam się jakbym dostała skrzydeł, tata musiał poczuć się jeszcze lepiej. Miał już miejsce i szacowaną datę zrobienia zdjęcia. Poza tym aż trzy osoby z tej fotki znał z imienia i nazwiska. Spotkanie było bardzo owocne, a w nas rozpaliła się potrzeba pojechania do Z. (przy okazji dowiedzieliśmy się, że dziadek miał pięciu stryjków, a nie trzech, więc wygląda na to, że na kolejne poszukiwania lecimy do Stanów).
To właśnie dlatego przy najbliższej okazji wstąpiliśmy do Z. w celu zobaczenia kościelnych archiwów. Co usłyszeliśmy od księdza już wiecie. Jednak zanim go odszukaliśmy, plebanię obfotografowaliśmy ze wszech stron. Co przydało się nam później.
Otóż już na spotkaniu u babci dawaliśmy wyraz naszemu oburzeniu na słowa księdza. Pokazywaliśmy też w dużym powiększeniu (w telewizorze) zdjęcia z Z. oraz tę starą fotografię, która tam została zrobiona. I nagle wprawne oko mojego ciotecznego szwagra Piotra (męża siostry ciotecznej znaczy) dostrzegło, że ściana na tym starym zdjęciu nie jest drewniana, tam są cegły. A skoro cegły są na zdjęciu z około 1932, a plebania jest z 1910, to może gdzieś tam?

W ruch poszedł program graficzny (uwielbiam GIMPa!) i tak oto prezentuję Wam:

przodków 2

Oto zdjęcie, na którym uwiecznienie komunii dziadka i stryjecznego dziadka zostało nałożone na fotkę plebanii. Powiększę Wam jeden fragment, na który zwrócił właśnie uwagę Piotr – parapet i cegły.

przodków 3

Satysfakcja, że to rozwiązaliśmy, a później świadomość, że chodziliśmy po tych samych schodkach, na których ponad 80 lat temu dziadek upamiętniał swoją komunię, była cudowna. I to nie musiał być dziadek. Bo przecież po Z. i po J. chodziły również starsze pokolenia. I je też odnajdziemy. Tak jak odnajdziemy kolejnych i kolejnych przodków. A z każdą uzyskaną informacją dochodzi dziesięć pytań.

Na koniec taka refleksja.
Pytać należy już. Nie jutro, nie w przyszłym miesiącu. Już. Stryjek Franek ma lat 90. Gdybyśmy to odkładali dłużej, pewnych historii moglibyśmy nie poznać. Pewnych odpowiedzi również. Są informacje, które ma jedna, dwie osoby. I te informacje przepadną wraz z tymi osobami. A moim zdaniem byłoby szkoda. Gdyby nie spotkanie ze stryjkiem, nie wiedzielibyśmy, że chodzi o Z., a gdyby nie spotkanie z Piotrem, nie zwrócilibyśmy uwagi na cegły. Rozmawiajcie ze swoimi rodzinami o przeszłości. To ona uczyniła Was tymi, którymi jesteście.