Wybory, nie tylko 2015

Co obiecałam sobie rozpoczynając pisanie tego bloga, to że nigdy nie będzie na nim tematów związanych z polityką lub religią, bo nie jest to miejsce do prezentacji moich przekonań akurat w tych kwestiach. Ponieważ o religii już było (chociaż starałam się tam swoich poglądów nie forsować), to i o polityce mogę napisać. A konkretnie o wyborach, jakie mieliśmy wczoraj.

wybory

„Człowiek, gdy ma wybór, wybiera zwykle dobro. Zło wybiera wtedy, gdy wydaje mu się, że nie ma wyboru.” A. Majewski

Zupełnie nie będę pisać o samych wynikach ani o moim stosunku do nich, bo nie o tym to będzie. Jak ktoś się spodziewał moich poglądów politycznych tutaj, to może już przestać czytać. Zamierzam napisać o samym dokonywaniu wyboru, w zasadzie nawet jednego z dwóch.

Bo pierwszym (i w sumie najważniejszym dla tego wpisu) wyborem jest decyzja czy się w ogóle głosować pójdzie. Jak się okazuje nie jest to dla wszystkich tak oczywiste jak dla mnie. Odkąd ukończyłam lat osiemnaście (czyli od bardzo bardzo dawna) regularnie uczęszczam na wybory. Wybierałam prezydentów, europosłów, posłów, senatorów i kogo tam jeszcze się da wybierać. Chodziłam na referenda (tak, jestem w tych 7,5% z ostatniego). Bo dla mnie oczywistym było, że muszę spełnić coś, co nazywa się obywatelskim obowiązkiem.

Bo wiem, że moi przodkowie najróżniejsi walczyli i niejednokrotnie umierali za to, abym miała wybór. Walczyli abym teraz mogła pisać do Was po polsku, bo taki mam wybór. Walczyli abym mogła pracować w polskiej szkole i tam gnębić dzieci zwracaniem im uwagi na poprawną polszczyznę, bo taki mam wybór. Walczyli abym mogła kibicować polskiej reprezentacji w dowolnym sporcie, bo taki mam wybór. Walczyli abym była dumna z moich biało-czerwonych barw i to dumna oficjalnie, bez strachu o życie, bo taki mam wybór. Walczyli abym żyła tu gdzie żyję i miała pełne prawo nazywać się Polką, bo taki mam wybór. Ale walczyli również po to, abym mogła w taką niedzielę jak wczoraj pójść sobie do lokalu wyborczego, pokazać dowód osobisty, złożyć parafkę w odpowiednim miejscu, dostać karteczkę i na tej karteczce postawić krzyżyki tam, gdzie mam ochotę. Abym miała wybór. Czemu marnować ich poświęcenie i nie iść? Czemu tak naprawdę zignorować śmierć, niejednokrotnie brutalną, tych wszystkich ludzi, z powodu, przykładowo, zwykłego lenistwa?

Głosowanie. Prosta czynność, zajmująca w sumie jakieś 30 sekund, a tak ważna dla również mojej przyszłości. Rzadko widać jak coś tak nieznacznego ma tak znaczący wpływ na resztę rzeczy. „Mój jeden głos nie ma znaczenia” powie ktoś. Ale tak nie powiedział jeden ktoś. W Polsce prawo do głosowania ma 30 146 694 osób. Do godz. 17:00 głos oddało około 11 748 920 wyborców, co stanowi 38,97% liczby uprawnionych. W chwili pisania tego tekstu nieoficjalnie frekwencja przekroczyła 50%. Czyli „Mój jeden głos nic nie zmieni” powiedziało jakieś 15 milionów Polaków. Czy 15 milionów głosów naprawdę nic by nie zmieniło…?

Policzmy to lepiej niż podają sondaże, tak jak rzadko kto rzeczywiście podaje wyniki i jak rzadko kto naprawdę na nie patrzy. Powinno Wam to uświadomić jak wielkie znaczenie ma frekwencja w wyborach. Albo przynajmniej jak wielkie powinna mieć…

Na sam początek wyniki sondażowe, które od wczoraj w różnych stacjach można zobaczyć. Wszystko pięknie, Polacy wybrali, razem wszystkie partie dostały 100% głosów, wszystko się zgadza.

wybory 1

Otóż właśnie się nie zgadza. Wyniki przedstawione w ten sposób są jednak zafałszowane. Ponieważ tak naprawdę połowa wyborców nie wybrała nikogo. A dokładniej mówiąc wybrała niewybieranie. Zatem wszystkie partie razem dostały tylko 50% głosów. Pozostałe 50% zostało zmarnowanych. Oto i wykres. Już nie wygląda tak słodko, prawda…?

wybory 2

Od razu zaznaczę – nie ważne są w tej chwili procenty, a w zasadzie ich ułamki. Równie dobrze mogłabym do tego celu wykorzystać wyniki sprzed 4 lat, na dziś dokładne. Tak samo nie liczy się to, że są to wyniki z sondaży, a nie oficjalny komunikat PKW. Równie dobrze mogłabym sobie te procenty wymyślić sama. I naprawdę nie ważne jest też który słupek reprezentuje kogo. Bo nie o to chodzi w tym eksperymencie. A kolory nadaje program do wykresów, więc nimi też proszę się nie sugerować.

Tak naprawdę chodzi o to, że połowa Polaków nie wybrała żadnej partii, żadnego posła. Obecni zwycięzcy mówią o sobie, że zdobyli powiedzmy 37,7% głosów. Czyli, teoretycznie, co trzeci Polak poszedł i zagłosował na nich. A przecież to nieprawda! Połowa Polaków nie głosowała, czyli triumfujący politycy dostali te swoje 37,7% tylko od 50% Polski. A to już tylko 18,85% i nie brzmi tak dumnie. Z innymi partiami robi się podobnie – wyniosłe 23,6% zamienia się w 11,8%, a 8,7% magicznie maleje do 4,35%. I tak dalej i tak dalej.

Co oznacza, że wybory są jakby nieważne. Bo połowa ludzi uprawnionych się nie wypowiedziała. Z drugiej strony każdy ten, co głosował, oddał jakby głosów dwa. Bo taką moc miał ten jeden krzyżyk. Czy ja chciałam głosować za swoją sąsiadkę, za koleżankę z pracy czy kolegę z gry? Nie. A czy oni chcieliby, żebym wybierała im śniadanie, sukienkę na Sylwestra czy dziewczynę? Nie. To czemu ja miałam za nich głosować na coś o wiele ważniejszego niż śniadanie czy sukienka? Czemu to na moje barki spada odpowiedzialność za wybranie ludzi, którzy teraz, przez najbliższe 4 lata będą kształtować naszą wspólną przyszłość? Moją, moich dzieci i wnuków, ale także tych, co nie głosowali oraz ich dzieci i wnuków?

Dlaczego Polacy nie lubią głosować?
Pomijamy już argument o tym, że jeden głos nie jest ważny, bo jak widać wyżej to jest nie powiem o kant czego potłuc.
Pomijam kwestie lenistwa czy złej pogody, bo od takich wymówek aż mi się krew gotuje. Jak rozumiem na wojnę, jeden z drugim, kraju bronić, też by tylko przy ładnej pogodzie i karetą chcieli pojechać…
Równie często słyszę, że nie ma na kogo głosować. „Wszystko jedno i to samo, stare mordy, złodzieje, jeden warty drugiego”. Może i tak. Może i faktycznie wybieramy między jednym a drugim złodziejem. Może i z tym należałoby coś zrobić. Jakoś zmienić to nasze biedne kulawe prawo. Ale nawet jeśli, to do cholery mamy tę demokrację i to ludzie wybierają ludzi. Jeśli faktycznie ludzie chodziliby głosować i wybierać, to inni ludzie, mądrzy i ze złodziejami nie mający nic wspólnego, poszliby kandydować. I wtedy zespół wespół 30 milionów Polaków coś by zrobiło. A tak, zostaje nam tylko… to, co zostało.

Na jednym z portali (ogólnie po tego typu stronach nie chodzę, trafiłam tam dziś wyjątkowo szukając procentów do powyższego zestawienia) ktoś o nicku drive55 wypowiedział się wczoraj następującymi słowami: „Byłem głosować rano po 9 tej. W lokalu wyborczym spotkałem starsze panie i panów co wyszli z kościoła. Ci z pięknymi samochodami, elegancko ubrani byli w centrach handlowych, gdzie przez 15 minut nie mogłem znaleźć miejsca parkingowego. I ci nasi pobożni emeryci z miasteczek i wsi wybiorą nam rząd, bo ci z centrów handlowych na wybory nie idą. Zapytałem jednego pana po 50tce w kolejce do kasy, gdzie kupił taką piękną skórę (kurtkę) opowiedział, że w Maroku. Zapytałem czy idzie na wybory, powiedział, że nie chodzi głosować.”. Pomijam już kwestię pobożnych emerytów (stereotypy są takie fajne). Powiedział to, co ja chciałam – są ludzie, dla których ważniejsze jest kupowanie niż głosowanie. Kupują codziennie, głosują raz na cztery lata. Kupowanie to kilka godzin, głosowanie 10 minut (licząc dojazd, kolejkę po karty, podpisywanie się, sprawdzanie wiarygodności karty, skreślanie i cykanie fotek przy urnie). I to właśnie ci ludzie będą później biadolić, że jest źle. Bo ich brak decyzji wpłynie na to, czego przykładowo nie będą później mogli kupić.

A w ogóle, jeśli to Was nie przekonało, to może powiem tak – następnym razem pójdźcie głosować, bo jak nie głosowaliście teraz, to nawet narzekać nie macie prawa. Bo nie chcieliście nic zmienić.